|
Relacja z rejsu po Bałtyku
29 czerwca Bartek Wieczorek, uczeń Liceum Ogólnokształcącego w Grójcu, zakończył niemal dwutygodniowy rejs po Bałtyku jachtem Marynarki Wojennej RP pod opieką członków załogi ORP "Gen. K. Pułaski". Wyprawa była główną nagrodą w konkursie „Dwa Oblicza Pułaskiego” organizowanym przez Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce i Dowództwo ORP „Gen. K. Pułaski”. Nikt nie zrelacjonuje morskiej przygody lepiej niż sam jej uczestnik.
*****
Po dwutygodniowym rejsie na jachcie „s/y Reda” z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że życie żeglarza to genialna sprawa. Piękny, choć czasem kapryśny Bałtyk w połączeniu ze wspaniałą załogą jachtu (Arek, Dominik, Sebastian, Piotr, Tomek, Parys) pozostawił po sobie niezapomniane wspomnienia, których nie są w stanie odtworzyć żadne słowa.
„Męska przygoda” - tak najtrafniej, w skrócie, mogę opisać cały rejs, który nauczył mnie kreatywnego gotowania, prac bosmańskich, prawdziwego odpoczynku i bogatego słownictwa żeglarzy. Szpringi, szoty, sztagi, fały, knagi, kabestany, bimini, rumby, grot, fok, bon, koja, keja, marina, bakisty, na początku żeglowania wzbudziły we mnie lekkie zakłopotanie. Gdy padała jakakolwiek komenda nie rozumiałem za dużo, a czasami zupełnie nic. Dominik i Arek to wybitni wykładowcy teorii żeglarskiej, która ostatecznie okazała się nie aż tak kosmicznie skomplikowana, jak była przy pierwszym wyjściu z portu. Już wiem, co oznacza komenda „PRAWY FOKA SZOT, WYBIERAĆ!”, wiem, co trzeba zrobić, żeby jeden z żagli, ten ulokowany bliżej dziobu, zmienił swoje położenie. Zostałem oświecony, że główki portu, które znajdują się najczęściej na końcach falochronu, są nie bez znaczenia pomalowane na czerwono i na zielono i nie jest to wytwór wizji artystycznej malarza kładącego farbę. Teraz wiem, że jest to ułatwienie dla jednostek wchodzących do portu. Na wodzie, do lewej burty statku jest umownie przypisany kolor czerwony, a do prawej zielony. Reszta jest już chyba oczywista. Załoga statku wyjaśniła mi, dlaczego klarowanie pokładu (sprzątanie, porządkowanie lin, cum, pokładu) jest tak ważne w porcie i dlaczego warto to robić. Ponadto zawsze będę pamiętał, że przy każdym wyjściu z portu należy wszystko zasztormować do bakist lub jaskółek (tzn. pochować wszystko do szafek) po to, by nic się nie rozsypało, nie rozlało, nie wywróciło. Na zawsze zapamiętam zasadę dobrej atmosfery, niezwykły zachód słońca na kilka godzin przed wachtą i równie urokliwy wschód, ale już na wachcie. Zgoła niezwykła była sztuka gotowania na naszym dwunastometrowym jachcie. Te dwa tygodnie nauczyły mnie zasad gotowania. Po pierwsze ma być pysznie, a po drugie trzeba puścić wodzę fantazji i zapomnieć o uprzedzeniach smakowych, przy świadomości, że praktycznie wszystko można połączyć ze wszystkim („małpa” zaś stanowi prawdziwy, uniwersalny i ponadczasowy hit kuchni wojskowej). Żur rozewski (wersja kaszubska - rozewszczii żur), wołowina a’la Król Eryk I i spaghetti neapolitańskie z makaronem bezjajecznym udowodniły, że nie tylko mama potrafi wybornie gotować.
W ciągu dwunastu dni odwiedziłem mariny w Gdyni, Helu, Władysławowie, Kołobrzegu, Darłówku, Ustce i Gdańsku. Spędziłem na morzu sto dwadzieścia trzy godziny, przy czym najpiękniejsze były te na żaglach (uzbierało się ich łącznie dziewięćdziesiąt pięć). Kołysanie jachtu, ogrom morza, cisza zakłócana szantami i łopotaniem żagli to esencja żeglarstwa. Niezapomniane widoki, wspaniali ludzie, hołd oddany Westerplatte, piękne szanty i Morze Bałtyckie. To wzbudza we mnie chęć powrotu na wodę i skosztowania jeszcze raz tych wszystkich wrażeń.
Bartłomiej Wieczorek
|